Strona uzywa plikow cookies. Wylaczenia plików cookies nalezy dokonac w przegladarce internetowej. Informacja o tzw. cookies
![]() |
Witryna założycieli klubu Taunus PL |
Ogłoszenie było interesujące: „Ford Taurus, wersja amerykańska, 1975 rok, 15000000,- (starych złotych – rok 1990)”. Grodzisk Mazowiecki. Spodziewałem się innego Taunusa, nowszego (w rozmowie telefonicznej wyjaśnilo się, że to Taunus). Ale gdy wyszedłem zza bloku zobaczyłem…”mój” samochód. Miłość od pierwszego wejrzenia. Właściciel, aktualnie przeziębiony kierowca karetki pogotowia, w trakcie jazdy próbnej z uporem maniaka włączał radio, ja je gasiłem. Chciałem dokładnie usłyszeć, co tam tak stuka. Chyba wał napędowy. W progu po otwarciu drzwi kierowcy ziała spora dziura. Ale czerwone coupe z czarnym dachem, ta wysunięta do przodu maska z podniesionymi do góry narożnikami błotników, te lotnicze fotele no i jak na amerykańską wersję przystało, licznik w milach i kilometrach…Za 14000000,- stałem się nowym właścicielem. „Niech pan nie jeździ za szybko, bo opony są słabe” – powiedział dotychczasowy właściciel. Jechałem tylko do 140 km/h – silnik więcej nie chciał. Pierwszy wyjazd do domu oddalonego 300km od miejsca pracy – policja. „Pan ma łyse opony”. No cóż, przecież zbliżają się święta. Puścili mnie za 200000,-. Pierwsze jazdy, pierwsze regulacje (własnoręczne rzecz jasna), wymiana opon, wyjazd na wakacje…Pamiętam zbyt szybki wjazd w bramę z wbetonowanym kawałkiem rurki do zamykania – uderzenie, samochód się zatrzymał, silnik zgasł, a ja pomyślałem „szlag trafił miskę olejową. Wtedy pojąłem geniusz konstruktorów, którzy ową miskę umieścili za „kołyską przedniego zawieszenia. Skończyło się na OPR od ciecia, że teraz musi poprawiać ten wyrwany z ziemi płat betonu z wygiętą rurkąyś z kolejnych przejazdów trasą katowicką – przy wjeździe do Częstochowy silnik jakoś przestał ciągnąć. Chwila oględzin i wniosek: zerwany pasek rozrządu. Sześć godzin pracy na ulicy, założenie nowego/starego paska, ustawienie rozrządu, przepchanie samochodu pod Polmozbyt, gdzie można było podpiąć się pod baterięakumulatorów (akumulator padł od kilkudziesięciu prób uruchomienia silnika) i efekt: mimo tego, że tłoki walnęły w zawory zapalił i jeździł (stukając, ale jeździł) jeszcze przez miesiąc, zanim dałem głowicę do remontu. Wymienili trzy wykrzywione zawory i wreszcie przestał palić olej. Po roku jeżdżenia sprzedałem go jakiemuś zapaleńcowi za 20000000,- złotych.
Rok później przypadkiem spotkałem tego nowego właściciela. Przejechał przez rok prawie 200000 kilometrów i zarżnął trochę silnik. Zapytałem, czy nie chciałby Forda sprzedać. Chciał. Za 20 milionów. Pojechałem zobaczyć. „Mój” samochód stał wepchnięty w krzaki na podwórku jakiegoś domorosłego mechanika. Tylna boczna szybka dorobiona z plexi, trochę zdemolowana deska rozdzielcza, głowica silnika w bagażniku. Dogadaliśmy się na 18 milionów plus holowanie, potem koleś opuścił jeszcze 500 tysięcy. Głowica w torbę i na warsztat, z zaznaczeniem, że mi się śpieszy. Dowcipny fachowiec zrobił remont głowicy i żeby mi pokazać, jak mu dobrze poszło, oddał mi ją w piątek wieczorem… w częściach. Pół nocy składałem to w pokoju na stole (dobrze, że żony nie było). Rano przykręcenie i po kilku próbach silnik zaskoczył. No to całością na myjnię i w trasę. Do Sosnowca – „zaledwie” 300 kilometrów. Po siedemdziesięciu samochód zaczął przerywać i tracić moc. Chwila refleksji nad otwartą maską zaowocowała wyczyszczeniem miniaturowego filtra w gaźniku, po następnych trzydziestu kilometrach wyrzuceniem tegoż filtra i jazda bez większych problemów była kontynuowana przez jakieś pół roku. Dojazd na przegląd techniczny pozostawił niezatarte wspomnienia pozostającego w ręku lewarka od skrzyni biegów. Wizyta na stacji benzynowej – podchodzi jakiś facet i pyta, czy nie potrzebuję części do takiego samochodu. „A co pan ma i za ile?”- pytam. „Właściwie to mam cały samochód do kapitalnego remontu i chcę go sprzedać za 2 miliony”. Bez namysłu wziąłem tego „dawcę organów”. Bez większych oporów wyjąłem z niego co mi było potrzebne i sprzedałem resztę za te same pieniądze, co dałem. Dalsze jeżdżenie, bez specjalnych nakładów finansowych. Sprawność techniczna Forda zaczęła budzić we mnie wątpliwości i już zacząłem się przygotowywać na grubszy remont, gdy…Twierdziła, że się zakochała w tym samochodzie. Chciała kupić taki sam lub podobny, ale to co się nadawało do jazdy, to było koszmarnie drogie no i nie Coupe. Marudziła i marudziła, więc ustąpiłem. Znajomy poprawił blacharkę i lakier (robił samochód „do sprzedaży”!), a ona kupiła mi za niego Granadę. Kilkukrotnie zaglądałem do niej sprawdzić jak się jej jeździ, ale właściwie nie jeździła – bo nie chce zapalić, bo ściąga przy hamowaniu, bo trzebaby dać do regulacji…W końcu dowiedziałem się, że sprzedała go jakiemuś koledze ze studiów, który podobno wraz z ojcem zajmuje się odrestaurowywaniem starych samochodów (!). Odetchnąłem wierząc, że Ford poszedł w dobre ręce.
Déja vu –
ogłoszenie było interesujące: „Ford Taunus Coupe 2000,
wersja argentyńska, stan idealny, cena 3500,- (nowych)”.
Opis nie bardzo pasuje, ale zobaczyć można. Pojechałem. Zobaczyłem
„mojego” Forda. Właściciela aktualnie nie było,
a jego ojciec twierdził, że samochód jest w rewelacyjnym stanie,
mimo, że nie potrafił go uruchomić. Usiadłem za kierownicą.
Chwila zadumy, ukryty wyłącznik zapłonu i… zapalił od
pierwszego dotknięcia. Poznał mnie. To przesądziło. Przy następnej
wizycie właściciel zachwalał towar, a ja udawałem speca, pokazując
mu rzeczy, o których nie miał pojęcia. Nie powiedziałem, że
znam ten samochód jak nikt inny, więc łatwo mi przyszło. Silnik
był zmieniony (całkiem niezły, od Sierry 2,0, wymagał tylko
regulacji i porządnego zrobienia numerów – te były nabite
śrubokrętem!), wymienili całe przednie zawieszenie z kołyską
włącznie, blacha stanowiła obraz nędzy i rozpaczy, w końcu
robiono ją „na sprzedaż”…no i jakimś cudem
w dokumentach był 2 lata starszy niż gdy go ostatni raz widziałem.
Dogadaliśmy się na 2,5 tysiąca – nie chciałem mocniej
zbijać, ale jakby się uparł, dałbym mu każde pieniądze. Dojechałem
na podwórko, założyłem pokrowiec i czekałem do wiosny, uruchamiając
go codziennie, żeby się nie „zastał”. W międzyczasie
szukałem blacharza w okolicy Warszawy, takiego, który w ogóle
chce rozmawiać i nie zaczyna rozmowy od 5000,- a potem zobaczymy.
Znalazłem. Pan Marian wycenił robotę na 1500,- i trzy tygodnie,
a po pięciu tygodniach zapłaciłem 1800,- i blacha była w stanie
dużo lepszym, bo do ideału to jeszcze długo nie dojdzie. Bałem
się jeździć ze względu na przewalane numery, więc tym zająłem
się w pierwszej kolejności. Ponieważ za silnik z papierami
w najtańszym przypadku chciano 2000,-, kupiłem Taunusa z 1982
roku z idealnym silnikiem i bliską katastrofy blacharką za
1700,-. Sąsiad przerzucił mi skrzynię, wał napędowy, most
i kilka drobiazgów, kolega silnik, przy czym zabrał sobie
te dwa litry i do nowszego Taunusa włożył 1,6 po remoncie
(sic!), ja przerzuciłem prawie całe wnętrze z wyjątkiem deski
rozdzielczej. Dawca sprzedał się bez większego proszenia za
1000,-, więc pomijając robociznę, cały zespół napędowy plus
środek kosztował mnie 700,-. Sąsiad przez pewien okres nie
narzekał na brak zajęcia – pospawał wydech, poprawił
blachę, wymienił wszystkie gumy w zawieszeniu, co mógł wyregulował
i w końcu polakierował. Nie rewelacyjnie, ale na dwa lata
wystarczy. Sam już zmieniłem amortyzatory i mimo, że nie była
na to pora, pojechałem na stację kontroli, żeby dowiedzieć
się, za co mogę stracić dowód rejestracyjny. Diagnosta nie
sprawiał wrażenia zaskoczonego stanem technicznym, skomentował
jedynie luz w układzie kierowniczym, brak jednej z dwóch lampek
podświetlających tablicę rejestracyjną, wyregulował gaźnik
i światła (trochę mu nie pasowały reflektory od Dacii, ale
tylko ze względów estetycznych). A potem znalazłem człowieka,
który zamontował mi instalację gazową – od tego czasu
zużycie paliwa określam jako 16 do 20 zł na 100 km. Podczas
wizyty w zaprzyjaźnionym warsztacie elektroniki samochodowej
chłopaki poprosili mnie, żebym im zostawił Forda do wieczora.
Zostawiłem. Odebrałem go z alarmem, centralnym zamkiem i niezłymi
głośnikami. Traf chciał, że wracając do domu miły pan w niebieskim
ubranku wysiadł z policyjnej furgonetki ze sprzętem do badania
stanu technicznego na drodze i pokazał mi lizak. Po blisko
półgodzinnych oględzinach pożegnał mnie wiekopomnymi słowami:
„gdyby wszystkie stare samochody były w takim stanie
jak pański, to nie mielibyśmy co robić”. Miłe. Poczułem
się doceniony.
Nie zamierzam robić z mojego Forda stuprocentowego oryginału, trząść się nad nim i jeździć raz w roku na jakieś zloty. Nie będę polerował każdego chromu i biadolił nad każdą rysą na lakierze. Jeśli tylko będę miał wolne fundusze, wstawię mu silnik 2,3 V6 z wtryskiem, automatyczną skrzynię biegów, założę nowy układ wydechowy, no i nie zapomnę o fabrycznie nowym kompletnym układzie hamulcowym. Może nawet ogrzewanie doprowadzę do perfekcji. Może. To zależy tylko od kasy. Natomiast na pewno będę utrzymywał ten samochód, przepraszam, tego Forda w nienagannym stanie ąług zasady: "nie musi wyglądać, ma działać". To „mój Ford”.
Patryk Paluch
Strona poświęcona samochodom Ford Taunus |